sobota, 31 grudnia 2016

Kobo Professional, Matt Bronzing & Contouring Powder

Dzisiaj przedstawię Wam produkt idealny do konturowania twarzy.  Wiem jak bardzo mało jest chłodnych odcieni bronzerów, które świetnie by konturowały twarz i wiem jak ciężko znaleźć ten idealny. Jeśli nadal nie znalazłyście swojego ulubieńca, zapraszam Was do lektury. 


 

Od producenta


Matowy, brązujący puder w kamieniu nadaje skórze odcień naturalnej, zdrowej opalenizny. Idealny do kreowania cienia na twarzy. Polecany do konturowania, modelowania twarzy i ciała. Dostępny w 2 odcieniach: 308 Sahara Sand i 311 Nubian Desert.


Skład:
/308 Sahara Sand/: Talc, Mica, Caprylic/Capric Triglyceride, Aluminium Starch Octenylsuccinate, Magnesium Stearate, Titanium Dioxide, Kaolin, Bambusa Arundinacea Stem Powder, Phenoxyethanol(and)Ethylhexylglycerin, CI 77492, CI 77491, CI 77499
/311 Nubian Desert/: Talc, Mica, Magnesium Stearate, Aqua, Titanium Dioxide, C12-15 Alkyl Benzoate, Caprylic/Capric Triglyceride, Phenoxyethanol(and)Ethylhexylglycerin, Polysorbate 20, Nylon 12, Avena Sativa(Oat)Meal Extract, Lanolin Alcohol, CI 77499, CI 77491, Al.Oxide, CI77711

Cena: 20 zł / 9 g

 

 

Moja opinia


Powiem szczerze, że jest to najfajniejszy i najchłodniejszy bronzer do konturowania jaki miałam okazję testować.  W drogeriach jest bardzo mało bronzerów do konturowania. Większość stanowią te do imitowania opalenizny. Po za tym Kobo jest w stu procentach matowy, bez żadnych drobinek, więc na prawdę do imitowania cienia na twarzy jest idealny.

Bronzer występuje w dwóch odcieniach. Ja posiadam ten ciemniejszy Nubian Desert. Tego jaśniejszego nie polecam, bo moim zdaniem nie będzie zbyt widoczny na twarzy nawet przy jasnej karnacji. A ten ciemniejszy sprawdzi się u każdej z nas, ponieważ efekt można sukcesywnie stopniować. Jako ciekawostka, zdradzę Wam, że odcień ten jest jeszcze chłodniejszy i ciemniejszy od sławnego Bahama Mama z The Balm.

Po za tym bronzer świetnie się blenduje, nie tworzy plam. Ma dobrą pigmentację, ale bezpieczną. Sprawdzi się nawet przy niewprawnej ręce, nie zrobi nam krzywdy. 





Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to obietnica producenta, że produkt nada efekt naturalnej opalenizny. Jest mocno przesadzone, nie wyobrażam sobie całej twarzy w tym odcieniu bronzera. Wyglądałybyśmy po prostu brudno.

Opakowanie jest raczej klasyczne, minimalistyczne. Plastik wygląda solidnie. Jednak spotkałam się z opiniami, że opakowanie nie jest trwałe, aczkolwiek moje po ponad miesiącu ma się bardzo dobrze, jak na załączonych obrazkach. 

Ogólnie produkt jest bardzo wydajny, a 9 g to dosyć dużo. Biorąc pod uwagę ten fakt, cena jest dobra, choć warto też poczekać na promocję i zakupić go, tak jak ja, za 12 zł. Będzie to na pewno dobra inwestycja, na ładnych kilkanaście miesięcy.

Nie pozostaje powiedzieć mi nic innego, jak szczerze Wam go polecić. Jestem pewna, że przypadnie Wam do gustu.

Tyle na dzisiaj. Do zobaczenia i szampańskiej zabawy życzę!! :) 

 

niedziela, 4 grudnia 2016

🎁 Kilka drobiazgów na mikołajki i pod choinkę dla urodomaniaczek 🎁

Mikołajki tuż tuż, święta również zbliżają się wielkimi krokami. Czas i pora pomyśleć o prezentach dla najbliższych. Jeśli ciągle nie macie pomysłu na prezent dla urodomaniaczki albo... dla siebie - to zapraszam Was na krótki przegląd moich propozycji.



Pędzle

Kosmetykomaniaczce warto podarować markowe pędzle, oczywiście jeśli jeszcze ich nie ma. Ja np. do dziś nie zainwestowałam w solidne pędzle... Gdybym dostała jakiś fajny zestaw na pewno bym się ucieszyła. Oczywiście nie musi to być od razu komplet pędzli, choć jest to bardzo wygodne rozwiązanie... można samemu skompletować mniejszy, ale również praktyczny zestaw. Przykładowo komplet pędzli z Zoevy to wydatek rzędu 250 zł. Zaprezentowany niżej komplet z Makeup Revolution to około 150 zł. Jakieś niewielkie zestawy z Sephory mniej niż 100 zł. Bardzo fajne są pędzle Hakuro... W tym przypadku mamy spory wybór gotowych kompletów. Ceny w zależności od ilości pędzli w zestawie. Średnio za pędzel 20-30 zł.




Kosmetyczka

Jeśli chodzi o kosmetyczki to wybór wszędzie jest ogromny. Do wyboru do koloru, półki cenowe również wedle uznania. Ja upatrzyłam sobie kosmetyczkę w drogerii Laboo za niespełna 10 zł. Cena śmieszna, a kosmetyczka będzie dla mnie fajnym prezentem mikołajkowym ;)
Jeśli jednak kosmetyczka jest zbyt prostym pomysłem, możemy się pokusić o zakup organizera czy przenośnej skrzyneczki na kosmetyki. Te pomysły już się wiążą oczywiście z większymi cenami, ale są bardzo ciekawe.



Beauty Blender

Świetna alternatywa dla pędzla - różowa gąbka, która podbiła Amerykę. Koszt to około 50 zł, jeśli chodzi o oryginalny produkt. Oczywiście może to być jakiś zamiennik. Ja posiadam gąbeczkę marki Intervion, zakupioną za 10 zł, która po kilku miesiącach użytkowania ciągle ma się bardzo dobrze.

Gadżety dla włosomaniaczek

Jeśli chodzi o upominek dla włosomaniaczek wybór jest spory. Pierwszym pomysłem jaki nasuwa się na myśl jest Tangle Teezer.  Tangle Teezer to szczotka zaprojektowana przez brytyjskiego fryzjera Shaun P., umożliwia szybkie rozczesanie zarówno mokrych jak i suchych włosów, bez ciągnięcia, wyrywania, łamania i elektryzowania włosów. W przypadku tych szczotek wybór jest ogromny... różne wzory, kształty i kolory. Nie zabraknie również tańszych zamienników. Ja posiadam egzemplarz marki Donegal. Co prawda nie mam porównania z oryginalnym produktem, ale szczotka ta spisuje się fantastycznie. Cena oryginalnego produktu to około 50 zł.




 


Innym pomysłem może być turban na włosy. Ja swój kupiłam w drogerii Laboo za jedyne 6 zł :)


Fajnym pomysłem na prezent, choć może nie dla każdej włosomaniaczki, są nożyczki fryzjerskie. Ja osobiście nie przepadam za wizytami u fryzjerek. Być może zawsze słabo trafiałam, ale jeszcze nigdy nie wyszłam z salonu zadowolona w 100%-ach. Postanowiłam, że sama się nauczę podcinać włosy, więc zakupiłam nożyczki i od tej pory szlifuję swoje umiejętności. Nigdy nie wyszło mi to źle. Posiadam nożyczki zwykłe i degażówki do cieniowania. Ceny są różne. W Rossmannie nożyczki kosztują około 20 zł, zaś solidne fryzjerskie nożyczki to koszt rzędu 100 zł i więcej.

 

Szczoteczka do twarzy

Pomysłem dosyć oryginalnym i wyszukanym może być elektryczna szczoteczka do oczyszczania twarzy. W tym przypadku wahania cen są ogromne... od 40 zł do nawet ponad 600 zł. Jeśli ten pomysł Was nie urzeka, to wspomnę jeszcze to mechanicznej silikonowej drogeryjnej szczoteczce, którą warto mieć w swojej łazience. Jest ona bardzo przydatna w codziennej pielęgnacji, przynosi fajne efekty, a kosztuje mniej niż 5 zł.



Coś dla paznokciomaniaczki

Jeśli szukacie prezentu dla amatorki manikiurzystki, która póki co nie posiada zestawu do hybryd, to myślę, że sprawicie takiej osobie ogromną radość kupując jej zestaw startowy do hybryd. Najlepszym chyba będzie ten z Semilaca za około 250 zł. Na allegro są też różne zestawy za około 100 zł, ale nie ryzykowałabym.


Zestawy kosmetyków

Jeśli nie przekonują Was gadżety, zawsze alternatywą  może być zestaw kosmetyków. Drogerie dokładają wszelkich starań, aby wybór nie był zbyt łatwy. Półki w okresach świątecznych uginają się od zestawów prezentowych. Jeśli nie możemy znaleźć odpowiedniego prezentu, możemy "pójść na łatwiznę" i kupić gotowy zestaw, który na pewno się  przyda, bo trzeba przyznać, że takie zestawy są bardzo praktyczne. Być może nie dla każdego elektroniczna szczoteczka będzie użyteczna, ale balsam do ciała czy żel pod prysznic przyda się zawsze ;)





.

To tyle na dzisiaj. Miłego wieczoru! Pozdrawiam :) 

 

sobota, 19 listopada 2016

Kuracja kwasem glikolowym w domu - kontynuacja

Dzisiaj druga część o kuracji kwasem glikolowym w domowym zaciszu. Ostatnio opowiedziałam Wam trochę o kwasie glikolowym i o mojej pierwszej fazie kuracji. Przedstawiłam efekty używania toniku glikolowego 10% przez dwa tygodnie. Teraz przyszedł czas aby podzielić się z Wami efektami peelingów. Jak je wykonywałam, jak przebiegały i jaki ostateczny efekt kuracji kwasem glikolowym otrzymałam dowiecie się niżej. Zapraszam do lektury ;)



Peeling kwasem glikolowym w domu


Zabieg kwasem glikolowym to po prostu peeling chemiczny. W stężeniu 30-50% jest to peeling bardzo powierzchowny, w stężeniu 50%-70% - powierzchowny (zakres penetracji od naskórka do warstwy brodawkowatej skóry właściwej). Zabieg kwasem glikolowym w stężeniu 70% jest peelingiem średnio głębokim (zakres penetracji od naskórka poprzez warstwę brodawkowatą do warstwy siateczkowatej skóry właściwej).

Peelingi o działaniu bardzo powierzchownym i powierzchownym mają przede wszystkim za zadanie odświeżyć skórę. Ich efekt jest bardzo dobrze widoczny, zwłaszcza na skórze ze skłonnością do łojotoku.
Peeling średnio głęboki stosuje się na trądzik w fazie aktywnej, z powodu melazmy i w celu wygładzenia delikatnych, płytkich zmarszczek. Peeling głęboki poprawia wygląd blizn potrądzikowych oraz głębszych zmarszczek.

Kwas glikolowy działa na zasadzie rozluźniania łączeń międzykomórkowych w martwym naskórku. Dzięki temu martwe komórki mogą być złuszczone. Zabieg kwasem glikolowym głęboko oczyszcza pory skóry, a także mobilizuje komórki skóry do regeneracji. Kwas glikolowy poprawia także krążenie krwi w skórze co sprawia, że produkcja elastyny i kolagenu w skórze się zwiększa, poprawiając sprężystość i napięcie skóry.

Możliwe powikłania:
  • podrażnienie, pieczenie, świąd, ból – są często związane z peelingami skóry wrażliwej.
  • utrzymujący się rumień – rumień jest normalnie występującym zjawiskiem i powinien zniknąć do 3-5 dni po peelingu powierzchownym, 15-30 dni po średnim peelingu.
  • obrzęk – następuje około 24-72 godzin po zabiegu – szczególną uwagę należy zwrócić w przypadku skóry cienkiej, atroficznej, suchej, gdyż wtedy peeling będzie penetrował głębiej. Zazwyczaj obrzęk ustępuje samoistnie, może być łagodzony okładami z lodu.
  • pęcherze – mogą wystąpić po peelingu kwasem glikolowym o stężeniu 70%.  Aby im zapobiec, zabezpiecza się wazeliną takie okolice jak fałd nosowo-wargowy, kącik oka, kącik ust.
Według przyjętej opinii peelingi powierzchowne są bezinwazyjne oraz bezpieczne dla wszystkich typów skóry.

Stężenia - proporcje na peelingi:

  • 20% - 3,75 ml wody +   1,5 ml kwasu      lub      1,25 ml wody  +  0,5 ml kwasu
  • 30% - 2,35 ml wody + 1,75 ml kwasu      lub      1,25 ml wody  +  0,9 ml kwasu
  • 40% - 1,87 ml wody +   2,5 ml kwasu     lub     0,94 ml wody  + 1,25 ml kwasu
  • 50% -   1,2 ml wody  +      3 ml kwasu    lub     0,60 ml wody  +  1,5 ml kwasu
Gdzieś przeczytałam, że na całą twarz potrzeba 5 ml gotowego płynu, ale moim zdaniem jest to zdecydowanie za dużo. 2-3 ml były dla mnie idealne.
Na początek sugerowałabym zacząć od stężenia 20%, aby zobaczyć jak reaguje Wasza skóra. Do przygotowania peelingu przyda się niewielkie naczynie np. kieliszek  oraz wacik kosmetyczny. 
Peelingi najlepiej wykonywać raz na 7/14 dni. Zalecane jest 4-6 aplikacji, w przedziale czasowym nie dłuższym niż 3 miesiące. Buteleczka 7 ml kwasu wystarczyła mi na dwa tygodnie używania toniku, jeden peeling o stężeniu 20%, jeden o stężeniu 30%, jeden peeling 40% oraz jeden 50%. Na tym moja kuracja się zakończyła.

Taką serię zabiegów kwasem glikolowym można kontynuować później w łagodnej wersji 15% 3-5 razy do roku, aby utrzymać efekty terapii.

złuszczanie


Pielęgnacja po zabiegu kwasem glikolowym


Po zabiegu kwasem glikolowym trzeba pamiętać, aby delikatnie traktować skórę, pozbawioną warstwy martwego naskórka, tworzącego zwykle barierę ochronną. Ważna jest ochrona skóry przed szkodliwym promieniowaniem UVA i UVB. Należy więc stosować krem z filtrem (spf 30 lub 50) przed każdym wyjściem na zewnątrz. Ze względu na możliwe przebarwienia słoneczne dobrze jest zaplanować kurację na jesień, kiedy jest najmniejsze nasłonecznienie. A zakończyć ją należy najpóźniej w marcu. Mi trafiła bardzo dobra pogoda na kurację. Praktycznie zero słońca.

Po każdym peelingu przez 24 h, najlepiej nie wykonywać makijażu. Należy solidnie nawilżyć i natłuszczyć skórę. Bardzo polecane są maski algowe.

 Efekty końcowe kuracji kwasem


Powiem szczerze, że osiągnęłam wymarzone efekty. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak czystą cerę, bez żadnych niedoskonałości. Jestem naprawdę zaskoczona, że kwas może aż tyle zdziałać. Mało tego, że wypryski już się nie pojawiają... dodatkowo zniknął problem rozszerzonych porów - teraz są praktycznie niewidoczne. Również koloryt skóry mocno się ujednolicił, wszelkie przebarwienia po trądziku zniknęły. Spłyciły się również blizny, które - może niewielkie, ale jednak były widoczne na żuchwie.

Czy dużo mnie to kosztowało? Jeśli chodzi o kwestie finansowe do około 18 zł. Jeśli chciałabym uzyskać podobne efekty u kosmetyczki - kosztowałoby to kilkaset złotych. Natomiast jeśli chodzi o wysiłek i poświęcenie, to również nie było tragedii. Nie odnotowałam jakiegoś strasznego złuszczania. Po codziennym używaniu toniku po czasie zaczęło dawać o sobie znać. A jeśli chodzi o peelingi, to prawie żadnego łuszczenia nie było. Jednak na twarzy dało się odczuć działanie kwasu. Zaraz po nałożeniu czuć pieczenie i mrowienie, ale można spokojnie wytrzymać kilka minut. Przez kilka godzin po zabiegu skóra jest trochę podrażniona, zaczerwieniona i jakby osłabiona. Nakładanie makijażu słusznie jest niezalecane. W trakcie terapii twarz nie wyglądała u mnie zbyt pięknie. Miałam trochę strupków - głównie po prosakach, które kwas pokonał. Do tej pory żaden środek nie dał sobie z nimi rady, a kwas - owszem. Co prawda jeszcze ich trochę zostało w okolicach oczu, ale tych najbardziej widocznych udało mi się pozbyć.

Podsumowując - było naprawdę warto zaryzykować. I w sumie nie było się czego bać w moim przypadku. Ja nie będę Was namawiać do stosowania kwasów na własną rękę, bo tak naprawdę jest to dosyć inwazyjne i można sobie zrobić krzywdę. Każdy jest inny i każda skóra może inaczej zareagować.

Ja na pewno będę wracać do tematu kwasów. Już planuję zakup kolejnej buteleczki... tym razem zastanawiam się nad mieszanką kwasów. Kuszą mnie również gotowe produkty, choć nie jestem pewna czy nie za małe stężenie oferują.

To tyle na dziś. Na koniec efekty. Środkowe zdjęcie to uwieczniony stan po stosowaniu toniku po dwóch tygodniach. Tak naprawdę między drugim na trzecim zdjęciem mogłam wstawić zdjęcie pośrednie, ale chciałam Wam oszczędzić tego widoku ;)

Pozdrawiam! 



sobota, 12 listopada 2016

Rival de Loop, Revital Q10 - krem po oczy, który zdziałał u mnie cuda

Dzisiaj Wam przedstawię fajny, niepozorny, tani kremik pod oczy w Rossmanna. Kosmetyk, który pozytywnie mnie zaskoczył swoim działaniem. Nie jest to mój pierwszy kremik pod oczy, ale jest najlepszym jaki miałam. Trzy miesiące regularnego stosowania przyniosły bardzo fajne efekty, które znajdziecie niżej - uwiecznione na zdjęciach. Zapraszam do lektury.



Od producenta

Wygładzający krem pod oczy z koenzymem Q10 i trójpeptydem - w przypadku regularnego stosowania zmniejsza głębokość zmarszczek, wyrównuje powierzchnię skóry i redukuje jej szorstkość. Nowa formuła. 

Działanie: Koenzym Q10 tworzy na skórze warstwę chroniącą ją przed wolnymi rodnikami i zapobiega skutkom starzenia się skóry pod wpływem światła. Podstawę zawartego w kremie trójpeptydu stanowi peptyd, który został opracowany w celu redukcji zmarszczek. Dzięki niemu skóra wygląda na młodszą i gładszą. Masło shea, olej winogronowy i olej makadamia pielęgnują, sprawiając, że skóra staje się miękka, i chronią ją przed wysuszeniem. Pantenol łagodzi podrażnienia skóry i wspomaga proces jej odnowy. Witamina E chroni przed przedwczesnym starzeniem się skóry pod wpływem światła. 

Efekt: Skóra sprawia wrażenie odnowionej i sprężystej. Istniejące zmarszczki ulegają wyraźnemu spłyceniu, a nowe - nie powstają. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie. Testowany okulistycznie. Odpowiedni dla osób noszących szkła kontaktowe. Nie zawiera parabenów. Nie zawiera silikonów. Nie zawiera substancji zapachowych.

Skład: Aqua, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ethylhexyl Isononanate, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Zea Mays Germ Oil, Tocopheryl Acetate, Panthenol, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Glucoside, Phenoxyethanol, Magnesium Aluminium Silicate, Sodium Lactate, Sodium Pca, Sodium Cetearyl Sulfate, Citric Acid, Ethylhexylglycerin, Xanthan Gum, Disodium EDTA, Ubiquinone, Lecithin, Ascorbyl Palmitate, Pantolactone, Glyceryl Stearate, Sodium Benzoate-Fructose, Glycine, Inositol, Lactic Acid, Niacinamide, Urea, Glyceryl Oleate, Palmitoyl Tripeptide-5.

Cena: 7,49 zł / 15 ml




Moja opinia

W moim przypadku kosmetyk się sprawdził. Bardzo polubiłam jego działanie. Zacznę od tego, że aplikacja kremu to czysta przyjemność - konsystencja jest idealna, nie pozostawia lepiej ani tłustej warstwy, bardzo szybko się wchłania, nie ściąga, nie podrażnia oczu, jest bezzapachowy. Nadaje się pod makijaż.

Plus za brak parabenów i silikonów. Jeśli natomiast chodzi o koenzym Q10 to niestety znajduje się pod końcem składu, zaś  trójpeptyd na szarym końcu. Ale ogólnie skład jest przyjemny, nie znalazłam jakiś złowrogich składników. Na początku znajdziemy: olej z nasion makadamii, olej z pestek winogron, olej kukurydziany, pantenol (prowitamina B5), masło shea, trochę dalej: witaminę C, glicynę, inozytol, witaminę B3.

Szczerze mówiąc, nie wiem do końca jak to jest możliwe, ale kosmetyk zrobił u mnie dużo dobrego. Przede wszystkim spojrzenie odzyskało świeżość, zostały zniwelowane skutki zmęczenia takie jak opuchlizna i cienie pod oczami, ponadto chyba minimalnie zmarszczki zostały wygładzone. Po za tym kremik w moim przypadku bardzo dobrze nawilża. 

Myślę, że krem pozwolił mi uzyskać tak dobre efekty dzięki długotrwałemu, regularnemu stosowaniu oraz odpowiedniej aplikacji - połączonej z szybkim masażem okolic oczu. Więcej mówić nie będę, zobaczcie jakie efekty uzyskałam... Prawda, ze spektakularne? Całkiem inny widok. Samej ciężko mi w to uwierzyć.... 




Szczerze polecam!


poniedziałek, 31 października 2016

Przegląd matowych pomadek w płynie

Matowe pomadki urzekły mnie już dawno i moja miłość do nich ciągle nie ustaje. Intensywne, żywe, mocno napigmentowane kolory, do tego super trwałość i elegancja sama w sobie... to cechy, za które tak bardzo polubiłam matowe pomadki. Dzisiaj przedstawię Wam kilka moich ulubieńców do Lovely, Wibo i Kobo. O Lovely i Kobo już co prawda pisałam, ale myślę że warto zrobić zestawienie. Znajdziecie również swatche wszystkich kolorków.








Lovely Extra Lasting


"Trwała matowa pomadka do ust z aplikatorem Lovely Extra Lasting. Uzupełni makijaż modnym matowym wykończeniem. Dostępne są trzy odcienie: lekkiego różu, przyciągającej czerwieni i pastelowego brązu. Wygodna gąbka umożliwia precyzyjną aplikację szminki/błyszczyka, a nowoczesna formuła Long Lasting zapewnia makijaż na wiele godzin."

Cena: 8,80 zł / 6 ml

O tej pomadce już pisałam tutaj. Wtedy miałam dwa kolorki, a niedawno swoją kolekcję wzbogaciłam o cudowną, przeuroczą, intensywną czerwień. Dla mnie te pomadki spełniają swoje zadanie idealnie. Kolor, twałość, cena, konsystencja, wydajność, pigmentacja... wszystko na plus. Obietnice producenta zdecydowanie dotrzymane.


lovely extra lasting


Wibo million dollar lips


"Matowa pomadka do ust Wibo Million Dollar Lips z długotrwałą formułą do 4 godzin. Doskonała, aksamitna konsystencja gwarantuje precyzyjne pokrycie. Matowe wykończenie sprawia, ze usta wydają się pełne, wyraziste i kuszą swoim urokiem. Matowa pomadka do ust Wibo Million Dollar Lips jest dostępna w 4 kolorach."

Cena: 11,29 zł / 3 ml

Ingredients: Isododecane, Polybutene, Disteardimonium Hectorite, Glyceryl Dibehenate, Hydrogenated Polycyclopentadiene, Silica Dimethyl Silylate, Trimethylsiloxysilicate, Propylene Carbonate, Glyceryl Behenate, Dicalcium Phosphate, Tribehenin, Phenoxyethanol, Tocopheryl Acetate, Ethylhexylglycerin, Aroma, Tocopherol, Octyldodecyl Stearoyl Stearate, [+/-]: CI 77891, Ci 15850, CI 15880, CI 77491, CI 77499.

W posiadaniu mam tylko jeden kolorek nr 3, który jest bardzo podobny do Lovely nr 2. Moim zdaniem pomadki  Wibo Million Dollar Lips są bardzo podobne do Lovely. Jedyną różnicą jest zapach i może troszkę mniej precyzyjny aplikator. Wibo ma za to troszkę bogatszą kolorystykę. Aczkolwiek jedna i druga firma mogły by się w tej kwestii jeszcze bardziej postarać. Tutaj cena jest już troszkę wyższa w stosunku do Lovely i jeśli mililitry podane na stronie Rossmanna są wiarygodne to jest jej dwa razy mniej. Wniosek nasuwa się sam. Jeśli nie widać różnicy - po co przepłacać.

lovely estra lasting


Kobo matte liquid lipstick


"Trwała, matowa pomadka z odżywczym masłem morelowym I kompleksem polimerów utrzymujących ją na ustach. W celu utrwalenia matowego efektu po aplikacji odbić nadmiar pomadki chusteczką. Dostępne 6 kolorów."
Cena: 15 zł / 9 ml

O niej też już było. Klik.  Jednak warto tu o niej wspomnieć, bo Kobo oferuje nam więcej pięknych kolorków. Jej minusem jest brak pełnego matu, ale i tak ją lubię.




Kobo matte liquid lipstick


Podsumowując mogę powiedzieć, że moim numerem jeden są zdecydowanie pomadki Lovely. Mam już całe trio i czekam aż Lovely wypuści kolejne kolory ;)
Wibo wypada również dobrze, jednak w kwestii wydajności i ceny już nie jest tak kolorowo. 
Kobo natomiast zwycięża kolorystyką, szkoda tylko, że brak tu pełnego matu.

A jakie są wasze ulubione matowe pomadki?


swatche



sobota, 22 października 2016

Maskary Lovely - porównanie

Bardzo lubię testować tusze do rzęs z niższych półek cenowych. Moim zdaniem wydawanie dużych pieniędzy na tusze zupełnie nie ma sensu. Po pierwsze, tusz sprawdza się najczęściej tylko koło miesiąca użytkowania, potem wysycha i staje się bezużyteczny, po drugie to jeśli chodzi o maskary to bardzo często jakość nie idzie w parze z ceną. Dzisiaj przygotowałam dla Was porównanie trzech tuszy Lovely - jest to niewątpliwie niska półka cenowa. A jak się to ma do jakości dowiecie się niżej.


Lovely Wild Cat Eye - tusz do rzęs nadający objętość


Mascara do rzęs nadająca mega objętość i efekt „kociego oka” dzięki specjalnej szczoteczce.
Cena: 11,29 zł 

Tusz najdroższy z tej trójki i chyba najgorszy. Ma bardzo fikuśną szczoteczkę, która niby ma gwarantować efekt kociego oka. Moim zdaniem ta szczoteczka  nie robi nic szczególnego z rzęsami. Tusz owszem nadaje objętości. Rzęsy po nim są zdecydowanie pogrubione, ale mi taki efekt "oblepienia tuszem" nie przypadł do gustu. Tusze tego rodzaju najczęściej pozostawiają grudki i z tym właśnie tak jest.




Lovely Collagen Wear


Maskara pogrubia i wydłuża rzęsy; zawiera kolagen odżywiający rzęsy, dodatkowo wspierając ich regeneracje i odbudowę. Jeśli Twoje naturalne rzęsy są zniszczone wielokrotnym nakładaniem tuszu, nieodżywione i delikatne to warto wypróbować tusz Collagen Wear. Idealna pielęgnacja oraz wzmocnienie rzęs.  Szczoteczka nadaje rzęsom efekt maksymalnej długości i pogrubienia wraz z kolorem intensywnej czerni.
Cena: 10,99 zł

Ten tusz moim zdaniem wypada całkiem nieźle. Uwielbiam go używać na co dzień. Pozwala uzyskać całkiem fajny efekt. Rzęsy są delikatnie pogrubione i wydłużone. Nawet szczoteczka mnie satysfakcjonuje, mimo że wolę silikonowe. Ta jest bardzo klasyczna, można powiedzieć, że oldskulowa. Ciekawa jestem czy regularne stosowanie wpłynie na kondycję moich rzęs... Póki co nic takiego nie zauważyłam.


tusz do rzęs lovely efekt

Lovely Pump Up - tusz do rzęs podkręcający


Doskonale wytuszowane rzęsy oraz wyjątkowe spojrzenie to cel naszego każdego makijażu. Dzięki tej maskarze, bez  użycia zalotki, przygotujesz zaskakujący makijaż każdego dnia. Rzęsy będą podniesione i podkręcone. Specjalnie wyprofilowana sylikonowa szczoteczka pozwoli Ci na idealną stylizację rzęs i dokładne ich rozczesanie.
Cena: 10,99 zł. 

Na koniec ulubieniec blogosfery i jednocześnie mój ulubieniec. Tusz, który spisuje się niemal idealnie. Na co dzień nie potrzebuję nic więcej. Bardzo ładnie rozczesuje, świetnie wydłuża. Nie pogrubia zbyt mocno, ale zawsze wygląda na rzęsach nienagannie. Co mnie w nim zadziwiło to bardzo dobry efekt podkręcenia. Z nim można śmiało zrezygnować z zalotki. Efekt ten zapewne gwarantuje nam wygięta silikonowa szczoteczka. Bardzo polubiłam jej kształt. Ciężko się nią pobrudzić. Podsumowując - najlepszy tusz z niskiej półki. I myślę, że zdecydowana większość z Was ten fakt potwierdzi.

szczoteczka


Na koniec jeszcze wspomnę, że z tuszów Lovely miałam również różową - False Lashes i była również bardzo fajna. Ale jeśli nie lubicie eksperymentować postawcie na pewniaka - żółtą Lovely - zadowoli każdą z Was.  Niżej zdjęcie efektów. A wy jakich macie ulubieńców z niskich półek cenowych?

efekt na rzęsach



sobota, 15 października 2016

Kuracja kwasem glikolowym 70% w domu

Kiedy przyszła jesień stwierdziłam, że w końcu mogę wejść w tematy kwasów. Wybrałam dosyć inwazyjny kwas, ale taki który słynie z bardzo dobrych efektów, a mianowicie - glikolowy. Dzisiaj opowiem Wam o pierwszej fazie kuracji. O drugiej będzie za około miesiąc. Jeśli chcecie wiedzieć więcej o kwasie glikolowym, na czym polega kuracja i jakie efekty uzyskałam do tej pory to zapraszam!


Kilka słów o kwasie glikolowym


Kwas glikolowy (hydroksyoctowy) otrzymywany z soku trzciny cukrowej. Ma najmniejszy rozmiar cząsteczek spośród wszystkich kwasów AHA i w związku z tym jest najlepiej absorbowany przez skórę i najskuteczniej działa. Poprawia kondycje skóry. Skóra sucha i szorstka staje się lepiej nawilżona, bardziej miękka oraz poprawia się jej koloryt. Tłusta z rozszerzonymi porami, często także z bliznami potrądzikowymi nabiera delikatności, spłycają się blizny. Od zastosowania odpowiedniego stężenia zależy sposób i intensywność jego działania na skórę.

W stężeniu do 10% kwas glikolowy ma bardzo efektowne działanie nawilżające, niewidoczne dla oka działanie złuszczające na powierzchowną warstwę rogową naskórka, oraz wspomaga odnowę i regenerację skóry właściwej poprzez pobudzenie aktywności fibroblastów (komórek łącznotkankowych wytwarzających kolagen i elastynę).

Wyższe stężenie 20% - 45% oprócz działania nawilżającego i oczyszczającego skórę (np. trądzikową) dają efekt powierzchownego peelingu.

Stężenia 50% - 70% są zdecydowanie dla wprawionych dziewczyn albo salonów kosmetycznych, ale wtedy kwas glikolowy może naprawdę zdziałać cuda.

Kwas glikolowy jest pomocny przy problemach takich jak:
  • trądzik młodzieńczy,
  • łojotok,
  • silnie rozszerzone pory,
  • zmiany skórne,
  • keratozy skóry,
  • odbarwienia skóry,
  • przebarwienia skóry,
  • ostuda ciążowa.
Na kurację nie powinny decydować się osoby cierpiące na zmiany ropne na skórze lub atopowe zapalenie skóry. Inne przeciwskazania: ciąża, infekcje wirusowe np. opryszczka, przyjmowanie niektórych leków, świeża opalenizna. Kwas glikolowy nie wskazany jest również dla cery wrażliwej i naczynkowej. Przy tego typu problemach doradzałabym zainteresować się kwasem migdałowym albo kwasami PHA, które są najmniej inwazyjne oraz najbezpieczniejsze.

Jak zacząć?


Jeśli dopiero zaczynamy przygodę z kwasami, należy odpowiednio przygotować naszą skórę. Najlepiej najpierw przygotować sobie tonik i stosować go przez dwa tygodnie, a następnie wykonywać serię peelingów przez 2-3  miesiące. Dłużej nie ma sensu, ponieważ skóra się przyzwyczaja do kwasu.

Ja zdecydowałam, że tonik zrobię sobie o stężeniu 10%. Na dwa tygodnie codziennego użytku wystarczy nam około 15 ml toniku. Lepiej nie robić sobie od razu toniku na dłuższy czas, jeśli nie posiadamy konserwantów. Trzeba pamiętać też, aby tonik przechowywać w lodówce i najlepiej w ciemnej buteleczce. Bazą do naszego toniku może być hydrolat albo woda destylowana czy demineralizowana. W ostateczności może być przegotowana zimna woda. Tonik należy również zneutralizować (podwyższyć pH) sodą oczyszczoną. W tym celu fajnie mieć papierki lakmusowe. Jeśli tego nie zrobimy tonik należy zmywać mydłem po około 5 minutach (później ten czas stopniowo można wydłużać). Ja nie chciałam podwyższać pH, bo to niestety również zmniejsza skuteczność kwasu.



Niektórym trudności może przysporzyć obliczanie stężenia, dlatego niżej możecie znaleźć cenne wskazówki.

Przykładowe proporcje rozcieńczania 70%-ego kwasu glikolowego:

  •     Roztwór   5% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 195 ml wody
  •     Roztwór 10% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 90 ml wody
  •     Roztwór 15% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 55 ml wody
  •     Roztwór 20% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 37,5 ml wody
  •     Roztwór 30% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 20 ml wody
  •     Roztwór 40% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 11,25 ml wody
  •     Roztwór 50% - 1 butelka kwasu (15 ml) + 6 ml wody

Obliczenia wykonałam sama. W internecie można znaleźć podobne, ale moim zdaniem zawyżone stężenia (przykładowo na zsk). Do zrobienia roztworu niezbędna jest dokładna miarka. Ja użyłam strzykawki.

Moja buteleczka kwasu którą zakupiłam w drogerii e-zebra, miała tylko 7 ml pojemności, więc tonik zrobiłam dosyć oszczędnie. Obliczyłam, że na 10%-owy roztwór będą potrzebowała 10 ml wody i 1,66 ml kwasu. Otrzymałam około 11,66 ml toniku, co wystarczyło mi na 15 dni oszczędnego stosowania.

Początki były praktycznie bezbolesne. Minimalne pieczenie, nic złego się nie działo. W pierwszym tygodniu żadnego łuszczenia, w drugim łuszczenie pojawiło się w okolicach żuchwy. I do dziś daje o sobie znać. Ale pomagają kremy.
Kilka kropli toniku na wacik kosmetyczny wystarczało na całą twarz. Potem trzymałam go na buzi po 5-15 min. Następnie zmywałam mydłem. Na koniec oczywiście nawilżanie. Ja używałam i nadal używam kremu pielęgnacyjnego z Alterry.

Efekty po dwóch tygodniach stosowania toniku glikolowego


Efekty są widoczne, ale nie jakieś spektakularne. Na pewno wysuszyły się istniejące wypryski, skóra rozjaśniła, koloryt delikatnie wyrównał, pory zwężyły. Niby nie wiele, ale zawsze coś. Najważniejsze, że mam teraz pewność, że odpowiednio przygotowałam skórę, na wyższe stężenia i przekonałam się, że nic złego nie dzieje się z moją skórą na skutek aplikacji kwasu. Efekt uwieczniałam na zdjęciach. A za około miesiąc wrócę z efektami po peelingach. Póki co robię sobie tydzień przerwy, a potem startuję z 20% stężeniem. Mam nadzieję, że osiągnę wymarzone efekty, które oczywiście przedstawię na blogu.



A czy Wy macie jakieś doświadczenia z kwasami? Pamiętajcie, że jeśli chcecie spróbować to trzeba dużo o nich poczytać i nie podejmować żadnych pochopnych decyzji. Po za tym nie trzeba kupować sobie czystego kwasu, jest wiele produktów z kwasami gotowych do użytku. Salony kosmetyczne również oferują eksfoliację kwasami, choć są to niestety koszty kilkuset złotych.

piątek, 7 października 2016

Krem pielęgnacyjny do twarzy Alterra - Granat Bio

Cześć, jakiś czas temu na blogu pojawił się wpis, w którym opowiadałam Wam o kremie pod oczy Alterra, który urzekł mnie głównie swoim składem, ale także i działaniem. A dzisiaj mam dla Was recenzję kremu do twarzy z Alterry  Pflegecreme Bio-Granatapfel. Czy również jestem nim zachwycona dowiecie się w dalszej części posta.



Od producenta


Krem pielęgnacyjny Alterra Granat Bio, to certyfikowany kosmetyk naturalny z bogatym kompleksem składników, zawierający olej oliwkowy Bio i olej z dzikiej róży Bio.

Stosowanie produktów marki Alterra to decyzja na korzyść naturalnej formy pielęgnacji. Kosmetyki naturalne Alterra z masłem shea Bio. Każdy rodzaj skóry wymaga indywidualnej pielęgnacji. Krem pielęgnacyjny Alterra opracowany został specjalnie dla potrzeb skóry bardzo suchej. Kombinacja składników, takich jak olej z pestek granatu Bio, olej oliwkowy Bio i masło shea Bio intensywnie pielęgnuje skórę i chroni ją przed wysuszeniem. Efektem jest poczucie dogłębnie wypielęgnowanej skóry. Przy regularnym stosowaniu skóra zostaje wyczuwalnie nawilżona. Zmarszczki robią wrażenie widocznie wygładzonych, a struktura skóry jest równomierna i gładka w dotyku.

Wszystkie produkty marki Alterra opracowane są w oparciu o zasadę odpowiedzialnego obchodzenia się z naturą.
Produkt marki Alterra spełnia surowe kryteria wyznaczone przez organizację NaTrue:
  • Posiada certyfikat kosmetyku naturalnego.
  • Zawiera kompozycje zapachowe i ekstrakty z surowców naturalnych.
  • Nie zawiera syntetycznych barwników ani substancji konserwujących.
  • Nie zawiera również silikonów, parafiny i innych produktów na bazie olejów mineralnych.
  • Jego tolerancja przez skórę została potwierdzona dermatologicznie. 



Skład: Aqua, Glycine Soja Oil*, Glycerin, Alcohol*, Olea Europaea Fruit Oil*, Butyrospermum Parkii Butter*, Myristyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Carthamus Tinctorius Seed Oil*, Punica Granatum Seed Oil*, Rosa Canina Fruit Oil*, Xanthan Gum, Dipotassium Glycyrrhizate, Punica Granatum Extract*, Rosa Cannina Fruit Extract*, Hydrogenated Palm Glycerides, Bisabolol, Hydrogenated Lecithin, Helianthus Annus Seed Oil, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Brassica Campestris Sterols, Parfum**, Limonene**, Linalool**, Geraniol**, Citral**, Citronellol**.

* z rolnictwa ekologicznego.
** składniki naturalnych olejków eterycznych.

Cena: 8,49 zł / 50 ml



Moja opinia


Bardzo fajny kremik, który z pewnością usatysfakcjonuje posiadaczki cer normalnych, wrażliwych, suchych i problematycznych. Kremik bardzo dobrze nawilża. Na zimę - 'jak znalazł'. Kiedyś potrafiły mi się pojawiać suche skórki na twarzy, teraz absolutnie nic... Po za tym, sięgnęłam niedawno po kwasy (niedługo na blogu wpis o całej kuracji), więc krem bardzo się przydaje i dobrze sobie radzi. 

Do tego bardzo ładnie pachnie, szybko się wchłania. Ma przyjemną konsystencję. Tubka jest wygodna i higieniczna. Nadaje się pod makijaż. Co najważniejsze - jest to kosmetyk naturalny - ma świetny skład! Dzięki czemu nie podrażnia, nie uczula, nie zapycha. 

I to wszystko w bardzo niskiej cenie... 8 zł a w promocji jeszcze mniej - to na prawdę śmieszne ceny za produkt tak dobrej jakości.

Czego chcieć więcej? Jeśli jeszcze nie znacie kosmetyków Alterry to serdecznie polecam! :)



sobota, 24 września 2016

Baza pod cienie Wibo

Dzisiaj opowiem Wam o bazie pod cienie Wibo Eyeshadow Base. Nabyłam ją już dawno temu, bo na ostatniej promocji -49% w Rossmannie. Czas w końcu Was z nią zapoznać. Ja generalnie rzadko używam cieni do powiek, a jeszcze rzadziej bazy pod cienie. Ale kilka razy miałam okazję jej użyć, więc już mogę się wypowiedzieć na jej temat. Baza jest raczej dość rozpoznawalna. W internecie krąży mnóstwo opinii na jej temat. Są pochlebne, ale zdarzają się i krytyczne. Moje zdanie na jej temat poznacie w dalszej części posta. Zapraszam!

base eyeshadow


Od producenta


Baza do stosowania pod cień. Przedłuża trwałość cieni, wygładza i rozjaśnia skórę. Sprawia, że kolory są bardziej intensywne, nie rolują się w załamaniach powiek, nawet po wielu godzinach. Zawiera wit E i wosk pszczeli. Testowany dermatologicznie.

Skład: Talc, Mica, Isohexadecane, Isododecane, VP/Hexadecene Copolymer, Cera Microsristallina, Cera Alba, Titanium Dioxide, CI 77163, Tocopheryl Acetate, Alumina, CI 77491, CI 77492, CI 77499, Glycerin, Glyceryl Stearate, Propylparaben, Ricinus Communis Seed Oil. Składniki aktywne: Witamina E, Olejek rycynowy, Wosk pszczeli, Gliceryna.
Cena: 10,99 zł / 4 g (Rossmann)





Moja opinia


Baza może nie należy do idealnych, ale jest całkiem dobra. Uważam, że spełnia idealnie swoje główne zadania, jakimi są podbicie koloru i przedłużenie trwałości cieni. Używałam jej pod cienie nawet na większe wyjścia i cienie spisały się bez zarzutów. Nie osypywały się, nie rolowały, nie znikały. Powiem więcej... Ta baza działa poniekąd jak klej - cienie naprawdę ciężko zmyć jeśli zastosujemy bazę.

efekt


Jednak baza ma swoje małe wady. Konsystencja jest dosyć kłopotliwa. Baza trochę ciężko się rozprowadza. Trzeba odrobinę cierpliwości i techniki by to zrobić. Po nałożeniu jest na skórze praktycznie niewidoczna, widać jedynie delikatne bardzo maleńkie drobinki. 

Co do rozjaśnienia skóry to raczej bym się nie zgodziła z tą obietnicą producenta. Baza jest raczej bezbarwna na skórze. Nie rozjaśni ani tym bardziej nie wyrówna kolorytu. Choć moim zdaniem nie są to istotne kwestie, bo przecież w miejsce nałożenia bazy lądują cienie. Baza za to fajnie wygładza strukturę skóry. Widać to na poniższym zdjęciu.



Do wad można zaliczyć niewygodny słoiczek. Opakowanie wizualnie owszem, jest bardzo ładne i eleganckie, ale produkt ciężko wydobyć, zwłaszcza jeśli mamy długie paznokcie. A lepiej to zrobić palcem bo rozcieranie na powiece nie powiedzie się żadnym innym narzędziem.

Kolejną wadą produktu jest jego skład. Przy zakupie nie byłam nawet go świadoma, bo składniki są dosyć wyszukane. A uwagę najbardziej przykuwa wosk pszczeli, witamina E, olejek rycynowy i gliceryna. Tylko co z tych składników, jeśli od 3 do 6 składnika (włącznie) na liście znajdują się substancje komedogenne albo ropopochodne. Do tego pod koniec jeszcze jakiś paraben. Ogólnie - słabo.

Podsumowując - baza się sprawdza, ale raczej nie jest godna polecenia. Ja nie żałuję jej zakupu, ponieważ była tania, a używam jej tylko od święta, więc raczej mi nie zaszkodzi. Jeśli ktoś natomiast używa bazy codziennie, to raczej bym odradzała.

A jakich baz pod cienie Wy  używacie?


środa, 21 września 2016

Czarne maski węglowe - pogromncą niedoskonałości?

Zaskórniki i zapchane pory to zmora osób z cerą tłustą i z niedoskonałościami. Wybawieniem z kłopotu może się okazać czarna maska. Kolor maski wziął się zapewne od głównego jej składnika - aktywnego węgla. Maseczki z aktywnym węglem sprawdzają się perfekcyjnie w pielęgnacji skóry trądzikowej z zaskórnikami i przebarwieniami. Do tej pory poznałam dwie czarne maski: chińską Pilaten oraz polską od Bielendy. Jak się sprawdziły dowiecie się w dalszej części posta. A najpierw parę słów od producenta.


pilaten, bielenda


Od producenta


Bielenda  - CARBO DETOX Oczyszczająca maska węglowa do cery dojrzałej

Oczyszczająca maska węglowa o silnym działaniu detoksykującym błyskawicznie poprawia stan i kondycję skóry dojrzałej: cienkiej, szarej, pozbawionej jędrności i blasku. Innowacyjna formuła oparta na naturalnym aktywnym węglu szybko i skutecznie oczyszcza skórę z toksyn, odświeża, rewitalizuje, wygładza i ujędrnia i naskórek, doskonale nawilża. Błyskawicznie poprawia koloryt skóry, usuwa widoczne na twarzy ślady zmęczenia i stresu, przywracając cerze energię, witalność i blask.

Pojemność 8 g



AKTYWNY WĘGIEL zwany czarnym diamentem w kosmetyce, działa antybakteryjnie, oczyszczająco i ściągająco. Dzięki silnym właściwościom absorbującym posiada zdolność głębokiego oczyszczania skóry.  Działa jak magnez: przyciąga i wchłania toksyny, martwy naskórek oraz inne zanieczyszczenia z powierzchni oraz głębszych warstw skóry. Węgiel wyrównuje koloryt skóry i  zwalcza wolne rodniki, opóźniając procesy starzenia skóry.
CZERWONE WINOGRONA, bogate źródło naturalnych polifenoli, wykazują unikatowe, silne działanie antyrodnikowe, chronią skórę przed zbyt wczesnym starzeniem się i agresją zanieczyszczonego środowiska. Napinają, detoksykują i łagodzą podrażnienia. W winogronach można znaleźć miedź, chrom i cynk – pierwiastki, które wpływają na elastyczność skóry. Z kolei zawarty w nich potas decyduje o jej jędrności, a mangan i żelazo nadają cerze ładny, zdrowy koloryt.

Efekt: Dokładnie oczyszczona, jędrna, gładka, pełna blasku, promienna cera. Zmarszczki wygładzone, przebarwienia i szarość cery zredukowane.

Stosowanie: Maseczkę nałożyć na oczyszczoną skórę twarzy, szyi i dekoltu omijając okolice oczu. Po 10 minutach zmyć letnią wodą i nałożyć odpowiedni krem Bielenda.

Skład: Aqua (Water), Kaolin, Glycerin, Carbon Black, Magnesium Aluminum Silicate, Vitis Vinifera (Grape) Fruit Powder, Lactic Acid, Xanthan Gum, Polysorbate-20, Polyacrylamide /C13-14 Isoparaffin/ Laureth-7, Propylene Glycol, DMDM Hydantoin, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Parfum (Fragrance).

Cena: 2,19 zł (Rossmann)




Pilaten Black Head Pore Strip

Maseczka polecana do wielu typów cer, w szczególności tłustej i mieszanej, ze skłonnością do występowania zaskórników (również zamkniętych wągrów) oraz powiększonych porów skórnych. Naturalne składniki gwarantują bezpieczeństwo stosowania bez ryzyka podrażnień.
- Doskonale oczyszcza skórę z zanieczyszczeń
- Usuwa martwy naskórek
- Zmniejsza widoczność porów
- Reguluje pracę gruczołów łojowych
- Wygładza powierzchnię skóry

Zawiera aktywny węgiel pozyskiwany z bambusa, który ma właściwości oczyszczające, bakteriobójcze i ściągające, dzięki czemu dokładnie usuwa nadmiar tłuszczów znajdujących się na powierzchni skóry. Niweluje także efekt „świecenia się” twarzy. Dodatkowo poprawia koloryt cery delikatnie ją rozjaśniając.

Sposób użycia: Maskę nałożyć równomiernie na suchą skórę twarzy omijając okolice oczu. Odczekać aż maseczka całkowicie zaschnie, po czym delikatnym ruchem oderwać ją i zdjąć.

Efekt: Idealnie oczyszczona, wygładzona i zmatowiona cera.
Cena: 2 zł (Laboo)

pilaten chińska, bielenda


Moja opinia


O jednej i drugiej maseczce mogę powiedzieć na pewno, że świetnie działają, dogłębnie oczyszczają i likwidują niedoskonałości. Cera po nich jest bardzo świeża, czysta i gładka. Obie powodują u mnie delikatnie pieczenie oczu przy nakładaniu. Mają podobną konsystencję i czarną barwę.  Jednak maseczki bardzo się różnią od siebie. Maseczka od Bielendy jest typową maską oczyszczającą, zastygającą, zaś chińska jest typu peel-off. Cóż mogę więcej powiedzieć... Maseczkę Carbo Detox trochę ciężko zmyć, ma też nie najlepszy skład. W składzie parabeny. Tyle, że jeśli chodzi o produkty, które nakładamy na twarz na 10-15 min a potem zmywamy, to nie boję się, że zły skład mógłby nam wyrządzić straszną krzywdę.
Jeśli chodzi o skład chińskiej maski to jest to wielki znak zapytania, ponieważ nie został przetłumaczony na język polski. Wiemy tylko, że zawiera węgiel bambusowy. Ogólnie maseczka jest najlepszą jaką kiedykolwiek używałam. Mam wrażenie, że wyciąga z porów wszelkie zanieczyszczenia. Jedyne co może być problematyczne w użyciu tej maski - to ból przy jej ściąganiu. To uczucie jakbyśmy depilowały sobie twarz plastrem. Nawet łza się potrafi w oku zakręcić, ale dla takiego efektu można się poświęcić.
Przed nałożeniem maski warto zrobić sobie peeling, a następnie parówkę lub przykryć twarz mokrym ręcznikiem. Taka czynność zdecydowanie wzmocni efekt.
Podsumowując - obie maseczki są bardzo dobre i solidnie oczyszczają. Ja osobiście wolę tą chińską, ale polecić mogę  obie.

Myślę, że warto włączyć do pielęgnacji czarne maski. A wy je znacie? Lubicie?