Balsamy, masełka do ciała to coś bez czego nie mogę się obyć w codziennej pielęgnacji. Lubię mieć uczucie wypielęgnowanej, zadbanej, nawilżonej skóry. Dzisiaj przychodzę z recenzją musu do ciała z Nacomi, którego jednocześnie kocham i nienawidzę. Dziwne, ale prawdziwe. Niżej wyjaśniam dlaczego tak jest...
Nacomi coconut-banana shake ~ bananowo-kokosowy mus do ciała ~ opis produktu
Puszysty mus do ciała, o intensywnych właściwościach nawilżających oraz przyjemnym kokosowo-bananowym zapachu.
Skład i właściwości:
Masło shea głęboko nawilża i natłuszcza skórę, odbudowując jej barierę ochronną, chroni przed szkodliwym działaniem chłodu i wiatru. Przeciwdziała foto-starzeniu się skóry i przedwczesnemu pojawieniu się oznak jej starzenia się takich jak utrata elastyczności skóry i nieestetyczne przebarwienia.
Bogaty w przeciwutleniacze olej z pestek winogron chroni skórę przed przedwczesnym starzeniem, wygładza ją, ujędrnia i wspomaga jej regenerację. Wpływa też korzystnie na ściany naczyń krwionośnych zapobiegając pojawianiu się pajączków.
Olej arganowy ma zbawienny wpływ na naszą skórę. Intensywnie nawilża i odżywia przesuszoną skórę, dzięki czemu stymuluje produkcję kolagenu aby Twoja skóra była bardziej elastyczna. Zwany jest eliksirem młodości ponieważ zwalcza pierwsze oznaki starzenia się skóry.
Kakao to bogate źródło niezwykle cennych polifenoli, czyli naturalnych przeciwutleniaczy, które chronią nasze komórki przed uszkodzeniami wywoływanymi przez działanie wolnych rodników. Stosowany na skórę ekstrakt z kakao chroni komórki Twojej skóry i spowalnia proces jej starzenia się.
Wosk pszczeli jest naturalnym składnikiem o działaniu ochronnym i regeneracyjnym, który delikatnie natłuszcza skórę zapobiegając nadmiernej utracie wody przez skórę.
Moja opinia
Mus jest zamknięty w sporym opakowaniu z odkręcanym wieczkiem. Konsystencja jest dosyć dziwna, trochę jak masełko. Rozpuszcza się pod wpływem ciepła rąk, zamienia się praktycznie w olejek. I tu wyjaśnię dlaczego go nienawidzę. Mus nie wchłania się do końca, na skórze zostaje strasznie tłusta warstwa. To cecha, która zdecydowanie utrudnia życie, bo wiadomo, że resztki produktu wyemigrują na ubrania, albo pościel.
Zapach ma obłędny. Nie jest sztuczny, a przyjemnie owocowy. Rozprowadza się po skórze bezproblemowo. Przy czym jest bardzo wydajny, dzięki swojej konsystencji. Skóra po jego użyciu jest gładziutka, miękka, solidnie natłuszczona. Wydawać by się mogło, że produkt spełni oczekiwania nawet ekstremalnie suchej skóry, choć tego stwierdzić nie mogę, bo moja skóra ciała nie jest zbytnio przesuszona.
A za co kocham ten mus? Spójrzcie tylko na ten skład. Jest cudowny, tyle natury zamknięte w jednym opakowaniu. Bez zbędnej chemii, bez szkodliwych składników. Coś pięknego. Masło shea, olej z pestek winogron, olej arganowy, wosk pszczeli, kakao - te składniki do mnie przemawiają. I jak tu go nie używać, mając świadomość, że na pewno wspaniale odżywi i zregeneruje naszą skórę.
Gdyby ten mus miał słaby skład, to już dawno by wylądował w koszu, ale, że jest jaki jest, to trochę przez męki, aczkolwiek zużyję do końca.
Mus kosztuje ok 20 zł, biorąc pod uwagę jego wydajność, to naprawdę dobra cena.
Nie wiem jak podsumować ten produkt. Dawno nie miałam takiego produktu, który budził we mnie tak skrajne uczucia. Gdyby nie ta tłusta olejkowa konsystencja, bo ten mus by chyba zagościł w mojej łazience na zawsze. Niestety jego formuła, trochę go skreśla i nie wrócę do niego. Natomiast mogę polecić ten mus posiadaczkom bardzo suchej skóry, którym tłusta konsystencja jakoś bardzo nie przeszkadza.